To był wyjątkowy dzień. Po raz pierwszy otworzyliśmy się na
wolontariuszy z zewnątrz. Zgłosiły się 3 niewiasty. Wyruszyliśmy z samego rana
z Gdańska by spotkać je już na miejscu. Wnaszej głowie kłębiły się pytania, czy
kobietki dadzą radę przy tak poważnej akcji jaką jest zakładanie ogrodu, czy
nie będą zbyt delikatne, czy pogoda dopisze, czy damy radę?
Na miejscu, o dokładnie umówionej godzinie zjawiły się one…
W strojach bojowych, zwarte gotowe i uśmiechnięte, gotowe na wszystko!
Pomyślałam „to będzie dobry dzień”!
Nie mogłabym nie wspomnieć o naszym młodym zespole w postaci
mojej najstarszej córki Marysi (autorki zdjęć), najstarszego syna Filipa oraz przyjaciela naszych dzieci i naszego
obozowego wychowanka Dominika.
Postanowiłam przeprowadzić pierwszy test i jako pierwsze
wyzwanie ogłosiłam zbieranie materiału organicznego do permakultury z trawnika.
Jak myślicie, co to było? Dziewczęta nie mrunęły nawet powieką. Test zaliczyły
śpiewająco.
Potem rozprawiłyśmy się z perzem, tu przodowała Karina i
Emilia a o nasze podniebienia zadbała Kasia.
Chłopcy przywieźli z Rafałem chyba 3 tuziny taczek ziemi
kompostowej (po konikach) i nasza gigantyczna permakultura zaczęła się
wypełniać.
Podczas pielenia i prac były rozmowy, poznawaliśmy się
lepiej i jak zwykle okazało się, że każdy człowiek niesie ze sobą jakąś
niesamowitą historię. To jest zawsze moja ulubiona część wspólnej pracy.
Starałam się przekazać jak najwięcej swoich ogrodniczych
doświadczeń ale okazało się, że chyba najbardziej zaraziłam pasją do mojego
konika.
Wnagrodę zabrałam chętnych naspacer po naszych wąwozach i
rozlewiskach, oczywiście na końskim grzbiecie. Biżuta (czyli moja koninka) nie
narzekała, bo została przez wolontariuszki ogromnie dopieszczona wielkim worem
marchwi i czesaniem z każdej strony.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz