www.kukowka.pl

piątek, 27 września 2019

powitania, porzegnania, małe radości i odloty


powitania, porzegnania, małe radości  i odloty



Był czas gdy nie przepadałam za tą porą roku, to R powoli nauczył mnie tego by kochać jesień. Zaczynam doceniać ją więc jak z wiekiem docenia się mamę, za małe rzeczy, za zapach, za te malutkie niespodzianki które kocham. rukseli na targach a my z naszymi mężczyznami zostaliśmy tu, na wsi, czy nam się to podoba czy nie, ale dziś nam się podobało.
Projekt-przetrwać na wsi, w pewnym oddaleniu i trudnościach aż remont w Gdańsku nie posunie się na tyle by dało się tam zamieszkać z małym dzieckiem.




Stara koziarnia napełniła się już drewnem na opał i sianem dla klaczki, wszystko idzie nam już od rana coraz sprawniej. Najpierw nastawiam kawę i rozpala w piecu, potem odwożę młodzież na pociąg do szkół, puki mała śpi mogę zamówić modlitwę w skupieniu a zaraz potem wyprowadzam klaczkę w te miejsca gdzie jeszcze jest trawa.






Wiadomo, że łatwo jest kochać jesień gdy jest piękna i złota, gorzej gdy co rano na łąkach ścielą się gęste mgły a niebo wciąż zasnute chmurami i wszyscy Ci, którzy mają tendencję do melancholii wiedzą o czym mówię.
Ale... kocham zaczynać zdanie od "ale" jest w tym wszystkim tyle piękna i tyle prawdy o nas, o życiu, o przemijaniu, o czekaniu i o chwili, tej chwili która trwa, jak w piosence "...trwaj chwilo trwaj, jesteś taka piękna..." Tak, piosenki i w ogóle muzyka, zawsze były dla mnie jak dobra przyjaciółka, jak ktoś serdeczny u boku który pomaga spojrzeć z uśmiechem na najczarniejsze chmury. Jest taka piosenka Julie Andrews ( jej kreacje filmowe obfitowały w czarowanie zwykłych chwil w niezwykłe i radosne ) "my favoutite things" polecam tę piosenkę wszystkim na jesień, tam wymienione są te malutkie rzeczy, słodkie chwilki w zwykłym dniu, a czym innym jest życie mamy niż niezwykle zwykłym życiem. Autor piosenki wymienił wiele takich "little things" i między innymi "brown paper packages tied up with strings" które kocham ogromnie, jakże to jesienne, a jak już jestem przy sznurkach to kocham zapach suszonych grzybów które opanowały nasz dom całkowicie.
Tego dnia słońce przegrzało tak pięknie, że porzuciłam wszelkie ważne sprawy, prania, sprzątania, maile, gotowanie, dosłownie wszystko bo przeszła mi do głowy  myśl, że to może być ostatni taki dzień tej jesieni. Zabrałam naszą poczciwą klaczkę a Stefan, który jest kotką (ale to długa historia) poszła za nami jak pies, caaalutką drogę. Chodziliśmy prawie 3 godziny i trzeba było chodzić bardzo ostrożnie by nie podeptać grzybów. Spacer był przepiękny ale kolejne 3 a nawet 5 godzin zajęło nam uporanie się z czyszczeniem, suszeniem i smażeniem z cebulką do zamrożenia i wekowania. Dumna byłam z chłopaków, że tak znają się na nich, że potrafią odróżnić borowika szlachetnego od królewskiego, koźlarza pomarańczowego od grabowego a co za tym idzie graby od buków itp. Wszyscy pracowaliśmy i będziemy mogli przygotować piękne prezenty, suszone borowiki, koniecznie '' tied up with strings".
Czasem jest nam tu trochę trudno, czasem trochę smutno i żałuję, że zaczynam odczuwać przemijający czas w kręgosłupie, to takie przyziemne, ale jednocześnie tak cieszy mnie to, że oni rosną w siłę, są dla mnie taką pomocą i radością, te uczucia przeplatają się we mnie każdego dnia albo nawet kilka razy dziennie i nic nie poradzę na to, że te łąki i krajobrazy mówią do mnie o tym wszystkim tak wyraźnie. Moja najstarsza córka przesłała mi jednego dnia paczkę przez syna, wiózł ją specjalnie pociągiem, bo wiedziała, że jestem chora, paczuszkę opatrzyła opisem i sznurkiem "ma się rozumieć". Za chwilę kończy 18 lat a momentami jest ode mnie dojrzalsza. Wychodzę z domu i słyszę znów głos jesieni, ten jakże znajomy, który co roku tutaj oznajmia odejście lata, to żurawie które nawołują się do odlotu a ja znów nie zdążyłam przesadzić winorośli, zanim zdążyłam to zrobić ona już wypuściła swoje ramiona tu i tam, a żurawie... żurawie nawołują się i już za chwilę odlecą.
Napawam się więc tym wszystkim, bandą małych kociąt pod nogami od samego rana, tą mgłą, ciepłem pieca i strzelaniem ognia, pomysłami dzieci na zabawy na podwórku, zbieraniem nasion na przyszłoroczne siewy i ostatnimi konnymi przejażdżkami.
W między czasie mierzę się z mniej romantycznymi zadaniami których jest tysiąc, wiadomościami czasem mało optymistycznymi ale najbardziej chyba staram cieszyć się znacznie zmniejszoną liczba bodźców niż ta, którą mam na co dzień żyjąc właściwie w centrum miasta, wiem, że będę za tym tęsknić, za tą ciszą tutaj, którą czasem nie łatwo jest udźwignąć ale w której tak dużo da się usłyszeć.

Puki co udało mi się też znaleźć piękne miejsce na zimę dla Koniczki, wiem, że będzie zachwycona, no widok będzie miała mocarny i nie będzie samotna bo mieszka tu nawet osiołek. Cieszę się także na tego małego wariata który przybędzie do nas jesienią i wprowadzi jeszcze więcej zamieszania niż było do tej pory. Tym czasem biegnę, dziś lepię ruskie pierogi by zawieźć je dzieciom do miasta, pędzę tam na jeden dzień by dopomóc Marysi w przygotowaniu 18stki  ech, jestem z niej taka dumna, napisałabym cały post, gdyby tylko mi pozwoliła.